Podczas tego turnieju pracowałem z Zosią, a Piotrek Dobrowolski z Kingą, Markiem i Mateuszem. Pomagałem mu w pracy z tą trójką, a Piotr w kluczowym momencie pomógł mi w pracy z Zosią.
Zosia 2 pierwsze partie zagrała "na luzie" z dużym animuszem, polotem i dokładną i skuteczną obserwacją wydarzeń. Bez wątpienia miało to duże psychologiczne znaczenie, bo przeciwniczki przygotowujące się do rywalizacji z nią przeglądały zapewne partie po kolei i pierwsze wrażenia miały chyba "wbijające w fotel".
Kolejne 5 partii Zosia zagrała ze znacznym nadmiarem chęci, co skutkowało nerwowością i grą powierzchowną, ale wyraźnie pomagała jej wyrobiona na wstępie reputacja i w efekcie w każdej z tych partii, w procesie walki (to były długotrwałe wojny), miała szanse i na sukces i na porażkę, zazwyczaj wielokrotnie szanse i na to i na to... 3 partie w tej fazie turnieju wygrała, a 2 przegrała (z dwoma spośród trójki najbardziej wymagających zawodniczek i te 2 przeciwniczki zajęły zdecydowanie 2 pierwsze miejsca).
Po porażce w 7 partii - ze Śmietańską - i zaliczeniu najdłużej trwającej partii w życiu, aby jeszcze myśleć o medalu trzeba było wygrać obowiązkowo 8 partię, a przede wszystkim, wreszcie wydobyć się z tych wyniszczających wojen, na poziom prezentowany w 2 pierwszych partiach, ale los przyniósł najokrutniejszy możliwy cios - kojarzenie z grającą coraz lepiej, wręcz świetnie (w tej fazie turnieju - według mnie najlepiej ze wszystkich) - Julką Salamon - stałą rywalką, z którą z każdą kolejną partią grało się Zosi coraz trudniej...
Aby odnieść sukces w tej najważniejszej partii Zosia musiała się wybić zdecydowanie ponad przeciętność! Pracowaliśmy bardzo ciężko (chyba nawet zbyt ciężko), czego efektem była najpierw nieprzespana przez Zosię noc, a potem gra ponad przeciętność i wspaniały sukces.
W ostaniej rundzie dostała zawodniczkę o wręcz identycznym dorobku, grającą na takim samym poziomie co Zosia, ale los tym razem bardzo uśmiechnął się do Zosi i dostała ponownie biały kolor, więc po tamtych wojnach postawiliśmy na wypoczynek, regenerację sił, zrezygnowaliśmy z pracy przygotowawczej, chociaż przez chwilę - w przerwie kolejnych rozrywek - wymyśliliśmy kilka fajnych pomysłów, jednak używać ich nie trzeba było, bo zgodnie z przewidywaniami - debiut wybrany przez przeciwniczkę był bardzo zaskakujący - Obrona Caro-Cann. Zwycięstwo zapewniało Zosi brązowy medal, ale gdyby na 2 pierwszych szachownicach wygrały faworytki (a wydawało się to dość pewne), to do medalu powinien wystarczyć remis. Zosia miała w debiucie pozycję trochę lepszą, ale w ostatniej rundzie - w takiej sytuacji - trudno jest się zdecydować na spektakularne uderzenia. Coś tam próbowała uzyskać i się pomyliła i stanęła gorzej, ale skład figurowy (po 2 wieże) mnie uspokoił i byłem pewien, że uzyska upragniony remis i brązowy medal, pomimo straty pionka. I rzeczywiście tak się stało, chociaż jeszcze parę niedokładności w grze popełniła (po tylu wrażeniach turniejowych to normalne).
Świetnie pokazała się Kinga, nieźle wypadł też Mateusz, trochę gorzej Marek (ale ma potencjał i dostał sygnał, że konieczna jest bardziej wytężona praca nad szachami).
O tej trójce lepiej, gdy napisze Piotr.